Pod koniec czerwca udało mi się złapać 2 królowe L. acervorum kręcące się w pobliżu gniazda (ok 15-20 cm) tegoż gatunku w uschniętej odnodze korzenia brzozy (ok 15-20 cm od wejścia).
Czego nie wypada robić na cmentarzu. 01.11.2018 13:00 | 19 komentarzy Wbrew pozorom lista czynności, których tam nie wypada robić, jest dość długa. 19.
Nie ma bowiem własnego interesu prawnego w jego ustaleniu. Związek zawodowy nie może też żądać ustalenia na podstawie art. 189 k.p.c., że pracodawca naruszył przepis prawa (wyrok SN z 24
Narty w Armenii. Kontynuujemy narciarską podróż po nietypowych miejscówkach. Tym razem odwiedzamy Południowy Kaukaz. Niestety wypady na narty nie zawsze są pełne jazdy w puchu. Czasami
Co wypada, a czego nie wypada robić na cmentarzu, nie tylko 1 listopada w Dniu Wszystkich Świętych czy 2 listopada w Dzień Zaduszny? Co zdecydowanie nie jest w dobrym tonie, a za co można dostać mandat? Wielu odwiedzających groby "od święta", często o tym zapomina, traktując taką wizytę jako rozrywkę czy okazję do spotkania ze
Premier Armenii nie chce rosyjskich wojsk w Górskim Karabachu. Nie są żadnym gwarantem stabilności. Premier Armenii Nikol Paszinian podczas posiedzenia rządu powiedział, że w spornym z
Zmiany w Armenii. Nieoczekiwanie odchodzi Serż Sarkisjan, świeżo upieczony premier, który wcześniej przez dziesięć lat był prezydentem. Upadł, bo spróbował powtórzyć wariant przećwiczony m.in. w sąsiedniej Turcji. W 2015 roku przeforsował zmiany konstytucji, przenoszące centrum władzy z ośrodka prezydenckiego do rządu.
Frustracja Armenii — jednego z najbliższych dotąd sojuszników Kremla — narasta już od dłuższego czasu. Ostatnio czara goryczy się jednak przelała. Premier tego kraju Nikol Paszynian stwierdził bez ogródek, że rosyjskie wojska zawiodły i że Erywań nie może już polegać na ochronie Rosji. A to oznacza jedno — zwrot w kierunku Zachodu.
Nie ma potrzeby angażowania się Rosji w konflikt wokół Górskiego Karabachu, teraz problemem jest wykluczenie z niego Turcji – przekonywał w poniedziałek prezydent Armenii Armen Sarkissian. Jak poinformował w poniedziałek prezydent Armenii Armen Sarkissian na antenie telewizji France24, nie ma powodu dla którego jego kraj miałby prosić Rosję o zaangażowanie się w konflikt
Amerykańskie władze obawiają się, że Azerbejdżan może wkrótce zaatakować południe Armenii i bacznie przyglądają się sytuacji — tak według informacji opublikowanych przez POLITICO
Kjod. Odpowiedź na zawarte w tytule pytanie brzmi: Armenię najlepiej zwiedzać autem, i to takim z napędem na cztery koła. Niestety (lub stety) wszystkie markowe międzynarodowe wypożyczalnie jak Sixt czy Hertz oferują samochody za jakieś kosmiczne pieniądze rzędu 100 USD za dobę. W tej sytuacji proponujemy poszukać ofert wypożyczalni lokalnych – w centrum jest przynajmniej kilka tego typu przybytków, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Nam udało się wynająć 2 auta (podróżowaliśmy zwartą 6-osobową grupą plus 2 małych dzieci) za jakieś 70 dol. za dobę i jest to naprawdę dobra cena, choć oczywiście nie były to auta pierwszej świeżości. Jeśli podróżujecie z dziećmi, musicie pamiętać o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: w Armenii nie ma obowiązku jazdy w foteliku dziecięcym. Jeśli więc chcecie zapewnić waszym milusińskim w pełni bezpieczną jazdę, to najlepiej będzie, jeśli po prostu zabierzecie swój fotelik z Polski. Szukanie odpowiedniego siedziska dla dziecka w Armenii (tzn. takiego, do jakiego jesteście przyzwyczajeni w Polsce) może zająć mnóstwo czasu, jest też dość drogą przyjemnością. Przynajmniej tak mieliśmy w lokalnej wypożyczalni. A skoro jesteśmy już przy jeżdżeniu autem w Armenii, to podzielę się z wami z pozoru prostą, ale bardzo ważną radą, której zresztą udzielili nam w wypożyczalni. Gdy tankujecie na stacji, dajcie tankującemu wasze auto pracownikowi z góry odliczoną kwotę, za którą ma wam nalać paliwa. W przeciwnym razie może się zdarzyć, że niektórzy… lubią kręcić z wydaniem reszty. Nie wierzyłem, ale pojechaliśmy na pierwszą stację na rogatkach Erywania i oj, okazało się, że panu ze stacji gdzieś się zawieruszył banknot o równowartości kilkunastu zł. Warto więc uważać. No dobrze, skoro mamy już auto, to zajmijmy się planowaniem. Nasz wyjazd ułożył się następująco. Dzień 1: Erywań, o którym możecie poczytać tutaj. Dzień 2 z punktu widzenia zabytkowo-architektonicznego będzie zapewne najlepszym jaki spędzicie w tym kraju (o ile nas posłuchacie 😉 ). Trasa jest co prawda intensywna (szczerze, spodziewaliście się po nas czegokolwiek innego?), ale warto. Nasze zwiedzanie zaczynamy od wioski Garni, gdzie znajduje się starożytna świątynia z I wieku naszej ery poświęcona bogowi Mitrze. Oczywiście, taki kit próbują wam wciskać przewodniki, bo tak na dobrą sprawę świątynia została odbudowana w latach 1969-1975. Wciąż jednak warto odwiedzić to miejsce, by zobaczyć jedne z najstarszych śladów bytności człowieka na tych ziemiach. Kilka kilometrów dalej znajduje się klasztor Geghard – jeden z symboli Armenii, pochodzący z IV wieku naszej ery. Położony na końcu skalistego wąwozu obiekt imponuje obronną konstrukcję, a o tym, jak był ważny w okresie średniowiecza świadczy fakt, że przechowywane były tu relikwie Włóczni Przeznaczenia, którą rzymski legionista dźgał Jezusa wiszącego na krzyżu. Aby zobaczyć ostatni wiekopomny zabytek tego dnia, musimy się udać tuż pod granicę ze znienawidzoną tutaj Turcją. To tylko 60 kilometrów, ale pokonanie tego odcinka zajmie wam dobre półtora godziny. To klasztor Chor Wirap – jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc nie tylko przez turystów, ale przez samych Ormian. Jest ono bowiem kluczowe dla ich tożsamości – to tu według legendy w III wieku król Armenii Tirydates więził Grzegorza Oświeciciela – późniejszego męczennika, założyciela kościoła ormiańskiego i świętego kościoła katolickiego. Grzegorz był więziony w Chor Wirap (co po armeńsku należy tłumaczyć jako „głębokie lochy”) aż 15 lat i był tam poddawany okrutnym torturom. Nie wyrzekł się jednak wiary, a później zdołał nakłonić króla wraz z dworem do przyjęcia chrztu. W efekcie w 301 roku chrześcijaństwo stało się w Armenii religią państwową. Kompleks klasztorny warto mieć też na liście obowiązkowych miejsc do obejrzenia ze względu na jego fantastyczne położenie. W żadnym innym punkcie Armenii nie będzie mieli tak fantastycznego widoku dla świętą dla Ormian górę Ararat, która jednak znajduje się po drugiej stronie granicy. Po zwiedzaniu czeka nas jeszcze nieco godzinna przejażdżka do miejscowości Jeghegnadzor. Nocujemy tam w Hotelu Gladzor – jego standard jest hmmm…. wyobraźcie sobie budynek wybudowany za późnego Gomułki, który do tej pory nie był remontowany – no, mniej więcej taki. Z drugiej strony – nie ma syfu, a cena 50-60 PLN za dwójkę nie jest wygórowana (choć gdy traficie tam jesienią lub wczesną wiosną, to ostrzegamy – nocami bywa bardzo zimno). Dzień 3 zaczynamy od krótkiego cofnięcia się na drogę, którą pokonaliśmy wczoraj. Udajemy się bowiem do… chyba najpiękniejszego z wszystkich ormiańskich klasztorów. Noravank, bo o nim mowa, zasługuje na to miano głównie ze względu na wspaniałe położenie – znajduje się wśród pomarańczowych skał, a droga do klasztoru prowadzi przez urokliwy wąwóz. Następnie ruszamy w dalszą drogę, na wschód, pod granicę z Azer…eee…Karaba…no, jakby tu napisać, żeby nikogo nie urazić? Po prostu na wschód. A jadąc wjeżdżamy w naprawdę wysokie góry – trasa trwa chwilę, ale jest bardzo malownicza. Po drodze przejeżdżamy przez Vorotan Pass, czyli wysoką górską przełęcz położoną na wysokości 2344 m. To symboliczny wjazd w wysokie góry i… jeszcze lepsze widoki. Naszym celem na ten dzień jest Goris, ale po drodze mamy przed sobą jeszcze kilka atrakcji. Najpierw odwiedzamy „armeńskie Stonehenge”, czyli śpiewające kamienie Zorac Karer – wysokie na 2-3 metry i ważące do 10 ton megalityczne skały. Do dziś nie wiadomo, czemu właściwie miały służyć – czy to starożytne obserwatorium astronomiczne czy cmentarzysko. Wiemy jednak, że na armeńskiej równinie ze wzgórzami w tle prezentują się niezwykle malowniczo. 50 kilometrów dalej (czyli w realiach armeńskich dróg to nieco ponad godzina drogi) znajduje się największa okoliczna atrakcja, czyli…. zależy kogo spytasz. Dla jednych będzie to wspaniały, położony na szczycie góry monastyr z IX wieku, a dla innych Skrzydła Tatewu, czyli najdłuższa na świecie kolejka linowa. Obie atrakcje są równie wspaniałe, choć za kolejkę trzeba sporo płacić – w szczycie sezonu cena wynosi do 5000 AMD (czyli 37 PLN) za bilet w obie strony. Ale to z pewnością będą świetnie wydane pieniądze, bo widoki wynagradzają wiele. Kolejka ma 5752 metrów długości, a podróż w jedną stronę trwa 11 minut. Na górze najważniejszy jest oczywiście klasztor Tatew, znajdujący się na bazaltowym podwyższeniu. Założony w 815 roku obiekt zachwyca położeniem i wspaniałymi płaskorzeźbami w środku, choć bądźmy szczerzy – po tak dużej dawce monastyrów i innych sakralnych budowli wszystkie te miejsca zaczynają ci się zlewać w jedno 😉 Miejsce to wyróżnia jeszcze przyjemna kawiarnia znajdująca się w wiosce po drugiej stronie wyciągu kolejki, w której na uwagę zasługują nalewki własnoręcznie robione przez sympatyczną właścicielkę. Po krótkim naładowaniu akumulatorów zjeżdżamy w dół. Druga część znajduje się tutaj. Inne wpisy o Armenii znajdziecie tutaj, a tekst o Karabachu tu. PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI! weekendowi Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.
Tekst: Grażyna Pastuszka Armenia jest pięknym krajem, bez wątpienia niedocenionym turystycznie. Tym lepiej – nie jest jeszcze skażona biznesem turystycznym. Można ją zwiedzić w poczuciu przebywania w świecie prawdziwym i wciąż oryginalnym, doświadczając ponadprzeciętnej gościnności. Przygotowaliśmy poradnik, a właściwie zbiór podstawowych informacji i spostrzeżeń o tyle wartościowych, że doświadczonych i sprawdzonych własnym pobytem w tym kraju. Trzeba mieć jednak świadomość, że kraj ten się także zmienia. Jednym z przykładów jest uruchomienie już po naszym powrocie kolejki linowej do klasztoru Tatev oraz remont drogi. My walczyliśmy z koszmarnie ciężkim podjazdem, a teraz można bez trudu przyjechać koleją linową. To nie tylko udogodnienie, ale także, lub przede wszystkim, czynnik, który wpłynie na obraz samego klasztoru – ilość turystów i komercję, która niedługo zacznie tam występować. Wyjazdy do Gruzji i Armenii stają się ostatnio popularniejsze z powodu tanich przelotów, na jakie można trafić w rodzimym LOT-cie. Dobrym czasem jest jesień, dlatego prezentujemy już dziś ten przewodnik. Mamy nadzieję, że skorzystacie z naszych porad i spostrzeżeń, by lepiej zaplanować swoją wyprawę do Armenii. Tym bardziej, że niewiele jest informacji o tym kraju, czego przykładem jest znany portal który na dzień pisania tego poradnika wciąż w miejscu Armenii prezentuje białą plamę. Informacje w naszym poradniku zebraliśmy podczas wyprawy w 2010 roku. Dojazd Dwa rowery na lotnisku (fot. Krzysztof Grabowski) Od lipca 2010 roku LOT oferuje bezpośrednie połączenia z Warszawy do Erywania. My skorzystaliśmy z oferty promocyjnej, dzięki której za bilety w obie strony zapłaciliśmy jedynie 620 zł na osobę. Obecnie ceny znacznie przekraczają 1000 zł. Przewóz roweru, o ile mieścił się wagowo w bagażu podstawowym (25 kg), nie podlegał dodatkowym opłatom. Części ekipy udała się sztuka ekonomicznego pakowania, pozostali jednak musieli dopłacić dodatkowe ok. 400 zł. Obecnie nie ma już możliwości wliczania roweru do bagażu podstawowego i za rower zapłacimy 50 euro w jedną stronę. Po przylocie, na lotnisku istnieje możliwość pozostawienia na przechowanie zbędnego bagażu, np. toreb i pokrowców rowerowych. Przechowanie jest płatne. Wizy Obowiązują wizy, jednak ich pozyskanie nie wymaga wiele trudu, ani pieniędzy. Najlepiej zrobić to po przylocie na lotnisku, gdzie wypełnia sie stosowny, na szczęście krótki formularz, wnosi sie opłatę – my zapłaciliśmy 3 tys. dramów, co w przeliczeniu daje jakieś 25 zł – i od ręki otrzymuje się wizę turystyczną na 21 dni. Wizy można też otrzymać na przejściach granicznych z Gruzją i Iranem (przejścia graniczne z Turcją i Azerbejdżanem są zamknięte). Transport na terenie Armenii Wynajęty powolny autobus (fot. Grażyna Pastuszka) Zapakowana marszrutka (fot. Grażyna Pastuszka) Lokalny transport terenowy (fot. Grażyna Pastuszka) Główny środek transportu stanowiły oczywiście rowery przywiezione z Polski. Chcąc jednak wykonać zaplanowaną wcześniej trasę oraz zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej, korzystaliśmy też z lokalnego transportu. Były to zwykle marszrutki, czyli tutejsze minibusy oraz autobusy. Minibusy to zwykle Gazele, czyli samochody wielkości VW Transportera. To wystarczało, by zmieścić do środka 7 rowerów, 2 przyczepki, cały nasz bagaż, 7 osób dorosłych, 2 dzieci i oczywiście kierowcę. Kierowcy nie mają nic przeciwko pakowaniu wszelkiego towaru nawet na fotele. Najważniejsze jest by klient chciał wynająć pojazd i zapłacił za kurs. Z kolei autobusy to żółte stare maszyny o bardzo słabym silniku. Jeśli potrzeba dojechać do miejscowości wysoko położonych taki autobus może nie dać rady, czego osobiście doświadczyliśmy. Pakowanie do autobusu (fot. Grażyna Pastuszka) W autobusie jest dużo miejsca (fot. Krzysztof Grabowski) Paliwo w Armenii jest tańsze niż w Polsce, jednak większość pojazdów porusza się na jeszcze tańszy gaz, z tego więc względu wycieczki samochodowe nie zrujnowały naszych portfeli :) i spokojnie mogliśmy sobie na nie pozwolić. Na przykład, wynajęcie marszrutki na trasie około 120 km wiązało się z kosztem około 40 tysięcy dramów, co odpowiada 350 złotym. Biorąc pod uwagę, że był to przejazd zarezerwowany tylko dla nas, czyli właściwie jak w taksówce, to koszt można uznać za stosunkowo niski. Jak to zwykle w podróży do podobnych krajów bywa, należy najpierw uzgodnić cenę z kierowcą i dokładnie ustalić dokąd chcemy jechać, a następnie mimo wszystko pilnować z mapa czy jedziemy w dobrą stronę. Zdarzyło nam się, że kierowca zorganizowany dla nas przez „pośrednika” został źle poinformowany o miejscu docelowym. Na szczęście w porę się zorientowaliśmy i zawróciliśmy go na właściwą ścieżkę. Musieliśmy jednak nieco dopłacić w ramach uregulowania kosztów dodatkowo spalonego paliwa. Także w stolicy kraju, gdzie kursują zwykłe taksówki osobowe (najczęściej wołgi) dobrze jest ustalić cenę z góry. Drogi Drogi zwykle są mocno górskie (fot. Krzysztof Grabowski) Nierzadko drogi mają dobrą nawierzchnię (fot. Krzysztof Grabowski) Główne drogi są asfaltowe, zwykle w przyzwoitym stanie. Jeśli tylko była taka możliwość, poruszaliśmy się trasami bocznymi, a te bywają różne. Czasem jest to zniszczony asfalt, albo jego resztki, innym razem dość wymagający szuter pełen dziur i nierówności, często kamienisty. Jednak w Armenii trwa wiele prac remontowych i budowlanych. Można się zatem spodziewać z upływem czasu jedynie poprawy, a nie pogorszenia. Z powodu górzystego ukształtowania terenu, drogi bywają strome – na krótkim odcinku zdobywa się duże przewyższenie. Czasem podjazdy są łagodniejsze ale długie. Planując trasę należy bezwzględnie zwrócić uwagę nie tyle na same odległości między interesującymi nas punktami, ile właśnie na sposób poprowadzenia drogi i ukształtowanie terenu oraz nawierzchnię. Wszystkie te czynniki zdecydowanie zmieniają czas potrzebny na przemieszczenie się z punktu do punktu. Nie mając dokładnej mapy, można wpakować się w kłopoty. Blisko leżące koło siebie klasztory (np. w linii prostej w odległości 5km), okazują się być usytuowane na szczytach po przeciwnych stronach głębokiego kanionu, a zatem dotarcie z jednego do drugiego z pełnym rowerowym obciążeniem może zamienić się w wiele godzin walki z serpentynami i dużym przewyższeniem. Należy mieć dobre terenowe opony i odpowiednią ilość zapasowych dętek oraz dobry zestaw naprawczy. Kilkakrotnie zaliczyliśmy złapanie gumy, który raz przybrał formę efektownego wybuchu dętki. Innym razem odnotowaliśmy pęknięcie szprychy. Zakup tego typu asortymentu na miejscu będzie raczej trudny. O sposobie jeżdżenia armeńskich kierowców można przeczytać w dalszej części – o bezpieczeństwie. Noclegi W Armenii nie ma kampingów, ale nie ma też problemu z rozbiciem namiotu „na dziko”. Łatwe jest znalezienie dogodnego miejsca przy górskim strumieniu z czystą wodą. Czasem udaje się skorzystać z gościnności i otwartości tutejszych mieszkańców, którzy sami oferują nocleg u siebie lub pomagają w znalezieniu odpowiedniego miejsca. Warto też pytać miejscowych o możliwość rozbicia namiotu na lub w pobliżu ich posesji. W ten sposób udało nam się zanocować między innymi na stacji meteorologicznej, w prywatnym sadzie czy przy zajeździe oraz na prywatnym polu pod wielkim pomnikiem. Nocleg na terenie klasztoru mającego grubo ponad tysiąc lat (fot. Krzysztof Grabowski) Nie zdobyliśmy wiele praktycznej wiedzy na temat usług hotelowych. W Asztarak, gdzie wynajęliśmy pokoje, pamiętający czasy głębokiego komunizmu hotel oferował całkiem przyzwoite warunki za bardzo rozsądną cenę. Czekała tu jednak na nas mała niespodzianka – dostęp do bieżącej wody ograniczony był czasowo do… zaledwie pół godziny :) W Erywaniu, gdzie spędziliśmy jedną noc w oddalonym nieco od centrum motelu, nie było już żadnych problemów z wodą, a warunki w żaden sposób nie ustępowały standardom europejskim. Pieniądze i ceny Ceny większości artykułów są zbliżone lub niższe od polskich, a jedyne dwa noclegi płatne z jakich skorzystaliśmy kosztowały średnio 30 zł/osobę. Walutą obowiązującą w Armenii jest 1 dram (AMD), przy czym 100 AMD = PLN (dane na dzień Z Polski zabraliśmy ze sobą na wymianę dolary, można też bez problemów wymienić euro. Kantory są obecne na lotnisku. Najkorzystniej jest jednak wymienić pieniądze w automacie, chociaż trzeba uważać – my mieliśmy z nim mały problem, gdyż podczas dokonywania transakcji zaciął się. Poza tym kantory obecne są w większych miasteczkach, tych jednak nie było wiele na naszej trasie, co trzeba uwzględnić, jeśli przemieszczamy się na rowerze po prowincji. Poza lotniskiem część pieniędzy wymieniliśmy w mieście Alaverdi. Nie korzystaliśmy z kart płatniczych, nie było też ku temu wiele okazji, gdyż stołowaliśmy się zwykle w przydrożnych barach, a zakupy robiliśmy głównie w małych sklepach, gdzie płaciło sie gotówką. W większości przypadków nie pobiera się opłat za zwiedzanie zabytków. Można za darmo podziwiać tysiącletnie klasztory wpisane na listę UNESCO. Jedynie w atrakcjach położonych głównie w pobliżu Erewania płaci się niewygórowane ceny za wejście. Bezpieczeństwo Jest bezpiecznie (fot. Krzysztof Grabowski) Armenia sprawia wrażenie kraju bezpiecznego. W ciągu dwóch tygodni rowerowego podróżowania nie spotkały nas żadne przykre niespodzianki. Również poruszając się rowerami po drogach czuliśmy się bezpiecznie. Co prawda widzieliśmy krewkich kierowców wyprzedzających „na trzeciego” ciężarówki, ale były to sporadyczne incydenty, tak naprawdę rzadsze niż w Polsce. Kierowcy zwykle zwracali na nas baczniejszą uwagę, pozdrawiając przy tym donośnymi odgłosami z klaksonów i machaniem rękami. Również śpiąc na dziko, czasem w odosobnieniu, poza wsią, nie spotkaliśmy się z żadnymi zachowaniami o charakterze niebezpiecznym. Należy uważać na żmije. Co prawda nie mieliśmy, na całe szczęście, okazji się o tym przekonać, jednak w miejscach suchych, gdzie zbocza górskie pokrywała wypalona słońcem roślinność można spotkać się z tym zagrożeniem, przed czym przestrzegali nas mieszkańcy oraz kierowcy marszrutek. Jedzenie i napoje Chleb lawasz (fot. Grażyna Pastuszka) Elegancka biesiada w domu (fot. Krzysztof Grabowski) Wizyta w Armenii to okazja do zakosztowania bardzo ciekawej kuchni ormiańskiej. Tutaj w barach je sie to, co jedzą na co dzień Ormianie. Wszechobecnie panuje lawasz, czyli rodzaj ormiańskiego pieczywa. Praktycznie podaje sie go do każdego posiłku. Na obiad zwykle jadaliśmy szaszłyki, których głównym składnikiem były dość spore kawałki mięsa oraz kebaby. Te ostatnie niczym nie przypominają kebabów serwowanych na przykład w Polsce. Ormiański kebab to niezła porcja mielonego i odpowiednio opieczonego mięsa w kształcie wałka owiniętego w lawasz. Do tego typu dań zawsze podaje się sałatkę, którą zwykle stanowi pokrojony pomidor, ogórek i cebulka. Na stole królują świeże zioła. Niestety nie mieliśmy okazji spróbować ormiańskiej dolmy, czyli swego rodzaju gołąbków, gdzie rolę kapusty pełnią liście winogron. Ormianie robią przepyszne wyroby z mleka. Swojski jogurt i biały ser nie mają sobie równych. Warto też wspomnieć o tutejszych owocach. Polecamy wspaniałe arbuzy i melony, których orzeźwiający smak na szczęście niczym nie przypomina „plastikowego” posmaku owoców zakupionych w naszych supermarketach. No i jest też samogon:) oraz wino. Tym pierwszym byliśmy częstowani niejednokrotnie. Gościnni Ormianie nieraz proponowali małe „ciut, ciut” swojskiego i jakże wyskokowego napoju. Przysmaki armeńskie (fot. Krzysztof Grabowski) Odwiedziliśmy też Areni, gdzie znajduje się zagłębie wyrobu wina, głównie z winorośli, ale można też skosztować i zakupić wino z granatu, owocu – symbolu Armenii. Jeśli chodzi o dostęp do wody, nie ma z tym najmniejszego problemu. Kraj obfituje w górskie strumyki z zimną czystą wodą. Niemal wszędzie po drodze napotykaliśmy na przydrożne kraniki, z których bez obaw mogliśmy czerpać wodę i napełniać rowerowe butelki. Warto skusić się i posmakować tutejszych słodyczy, a są one wyjątkowe. Ciekawy smak i konsystencję ma sudżuk (sydżuch), który produkuje się z soku winogron, mąki i orzechów włoskich. Kształtem i wyglądem przypomina nasze kabanosy ;) Na bazarach dominują wszelkiej maści kandyzowane owoce, zwykle ułożone w fantazyjne kompozycje. Świetnym przysmakiem okazały się orzechy włoskie, które jeszcze niedojrzałe gotuje się w odpowiednim syropie. Ormianie Portret pięknej Tatev zrobiony podczas wspólnej biesiady (fot. Krzysztof Grabowski) Wszyscy chętnie pozują (fot. Krzysztof Grabowski) Mieszkańcy Armenii są bardzo gościnni i otwarci. Chętnie rozmawiają z podróżnymi, oferują pomoc, często zapraszają do siebie na kawę, posiłek i nawet nocleg. Codzienne kontakty z Ormianami, zwykle spontaniczne i niczym nie wymuszone stanowią nieocenioną wartość takiej wyprawy. Na szczęście nie było bariery językowej. Większość mieszkańców Armenii świetnie zna język rosyjski. O wiele gorzej wygląda znajomość angielskiego, którym można było się posługiwać praktycznie tylko w centrum Erywania. Przewodniki Na rynku wciąż jest niewiele pozycji książkowych. Można polecić przewodniki wydawnictw Księży Młyn i Rewasz. Jest też dostępny przewodnik „Gruzja, Armenia i Azerbejdżan. Magiczne Zakaukazie” wydawnictwa Bezdroża, jednak dwie pierwsze pozycje traktują temat samej Armenii o wiele bardziej wyczerpująco. Mapy Korzystaliśmy z niezbyt dokładnej mapy, bo obejmującej cały kraj, ale wystarczała ona do ogólnej orientacji. W kwestiach szczegółowych mieliśmy wydruk radzieckich map wojskowych o skali 1: które udostępnia „Mapový server”, czyli czeska strona Nie wszystkie jednak informacje zawarte na tych mapach, jak można się spodziewać, były aktualne, zwłaszcza zmieniły się nazwy miejscowości. Więcej informacji Niewątpliwie najlepszym obecnie źródłem wiedzy na temat Kaukazu jest portal I chociaż skupia się on głównie na Gruzji, to o Armenii też znajdziemy sporo informacji, w tym aktywne forum. To tu znaleźliśmy informacje o promocjach LOT-u do Erewania. Zachęcamy także do odwiedzenia strony naszych kompanów z podróży po Armenii, gdzie znajdziecie ciekawe zdjęcia z opisami podzielone na kategorie tematyczne: ludzie, drogi, klasztory i inne: Naszą relację z wyprawy publikował Rowertour w numerze z listopada 2010. Wszystkie zdjęcia i jeszcze więcej: Wynajęty powolny autobus (fot. Grażyna Pastuszka) Chleb lawasz (fot. Grażyna Pastuszka) Zapakowana marszrutka (fot. Grażyna Pastuszka) Monastyr Tatev jeszcze przed uruchomieniem kolejki linowej (fot. Grażyna Pastuszka) Lokalny transport terenowy (fot. Grażyna Pastuszka) Pakowanie do autobusu (fot. Grażyna Pastuszka) W autobusie jest dużo miejsca (fot. Krzysztof Grabowski) Biesiada na poboczu szutrowej drogi (fot. Krzysztof Grabowski) Elegancka biesiada w domu (fot. Krzysztof Grabowski) Drogi zwykle są mocno górskie (fot. Krzysztof Grabowski) Nierzadko drogi mają dobrą nawierzchnię (fot. Krzysztof Grabowski) Często jednak brakuje nieco asfaltu (fot. Krzysztof Grabowski) Dwa rowery na lotnisku (fot. Krzysztof Grabowski) W małej marszrutce (fot. Krzysztof Grabowski) Przysmaki armeńskie (fot. Krzysztof Grabowski) Dziewczyny też graja w piłkę (fot. Grażyna Pastuszka) Jest bezpiecznie (fot. Krzysztof Grabowski) Młode Ormianki (fot. Krzysztof Grabowski) Portret pięknej Tatev zrobiony podczas wspólnej biesiady (fot. Krzysztof Grabowski) Wszyscy chętnie pozują (fot. Krzysztof Grabowski) Interesujący, wykształcony starszy jegomość wita nas takim ukłonem (fot. Krzysztof Grabowski) Pasterz (fot. Krzysztof Grabowski) Każda okazja jest dobra do rozmowy (fot. Krzysztof Grabowski) Za zrobienie zdjęcia usłyszymy spasiba (fot. Krzysztof Grabowski) Na wspólnych biesiadach serwują tradycyjne dania i zawsze wódkę (fot. Krzysztof Grabowski) Kawy z kubka z Myszką Miki u pasterza w górskim odludziu (fot. Krzysztof Grabowski) Nocleg na terenie klasztoru mającego grubo ponad tysiąc lat (fot. Krzysztof Grabowski) Dwa rowery na lotnisku (fot. Krzysztof Grabowski)
21 lutego 20196 Internetowa: najczęściej popełniane błędyTekst najpierw oglądamy. Dopiero potem go czytamy (albo nie). Typografia, czyli wygląd tekstu, jest po prostu ważna – trzeba ją brać pod uwagę, projektując stronę Internetową, landing, materiały promocyjne czy po prostu pisząc bloga. Niestety, niewielu robi to dobrze, a znaczna większość twierdzi, że ważna jest wyłącznie treść. Otóż nie do typografia zabije każdy contentZła typografia to taka, która męczy oczy, wygląda nieestetycznie i kpi sobie z technologii stron responsywnych. To może "odbić się" na stronie Internetowej, a w niektórych przypadkach nawet na całej sobie, że podczas poszukiwania informacji na jakiś temat, trafiasz w Google na świetny artykuł. Autor odpowiada na wszystkie Twoje pytania, zgłębia temat, cytuje badania. Bardzo chcesz pochłonąć tę treść do końca i na raz. Ale nie możesz. Oczy Cię bolą, bo jakoś “źle się czyta”. Nie potrafisz określić, dlaczego tak się dzieje, ale uciekający z ekranu wzrok mówi sam za siebie. W efekcie czytasz ten artykuł "na raty" lub nie kończysz lektury najbardziej wartościowa treść przestanie robić na Tobie wrażenie, kiedy się nią fizycznie Sklepy Internetowe tracą na wiarygodności. Eksperci z różnych dziedzin nie docierają do zainteresowanych odbiorców. Serwisy contentowe nie zarabiają, bo nikt nie chce ich czytać. A wszystko przez błędy w typografii praktyki i błędy w typografii internetowejZanim przejdziemy do konkretnych błędów i problemów w typografii, należy podkreślić jedną rzecz. Każda strona Internetowa działa nieco inaczej. To, co w jednej się nie sprawdza, sprawdzi się w drugiej. Jeśli więc szukasz uniwersalnej bazy wiedzy o typografii internetowej, to niestety taka nie istnieje (w przeciwieństwie do typografii druku).Istnieją jednak błędy, które pojawiają się nagminnie i w prawie zawsze szkodzą stronie:1. Krój bez ładu i składuKrój pisma to po prostu obraz kompletu znaków pisma. Nie jest to więc czcionka (rozumiana jako pojedynczy znak), a pełny zbiór znaków graficznych, z których składa się dany ma swoje liczne odmiany i mówimy wówczas o rodzinie danego kroju. Problem pojawia się wtedy, kiedy na stronie użyto kilku rodzin krojów. Powstaje wówczas nieprzyjemny dla oka chaos. Tymczasem w większości przypadków wystarczy jeden krój i jego dwie najbardziej podstawowe odmiany: pogrubiona oraz uwagę na:ilość krojów – łączenie kilku krojów pisma wymaga precyzji i wyczucia, najlepiej jest używać jednej rodziny krojów lub dwóch krojów, które nie odbiegają wyraźnie od siebie,krój szeryfowy – nie łącz kilku krojów szeryfowych razem lub kroju szeryfowego z ozdobnym,dekoracyjność – zbyt dużo dekoracji pisma męczy oczy,wysokość znaku – połączenie dwóch krojów o różnej wysokości (choć o tym samym rozmiarze/stopniu pisma) uwydatnia jedną część tekstu, a drugą nie masz pewności, czy dobrze połączyłeś fonty, możesz skorzystać z gotowych zestawów krojów, np. na Google Za szeroki lub za wąski blok tekstuBlok tekstu nie powinien być ani za szeroki, ani za wąski. Idealna szerokość jest wtedy, gdy czytelnik nie musi przesadnie ruszać oczami lub głową, w ten sposób męcząc się. Niestety, o ile w typografii druku łatwo o to zadbać, to w sieci sprawa się nieco komplikuje. Różne proporcje ekranów sprawiają, że blok tekstu ma inną wielkość na każdym z ze sposobów na dopasowanie liczby wyrazów w wersie jest wyjustowanie tekstu. Należy się upewnić, że po wykonaniu tej akcji nie pojawiają się nienaturalne i utrudniające czytelność prześwity. Nieestetyczny efekt justowania oznacza natomiast, że wiersze są za szerokie. Należy też zwrócić uwagę na to, czy przeczytanie tekstu wymaga poruszania szeroki blok tekstuKolejnym błędem jest za mała szerokość bloku. Tutaj problem widać od razu – w wersie mieści się niewiele wyrazów, czytelność jest znacznie utrudniona, pojawiają się duże prześwity. Prawda, czasami blok po prostu musi mieć już taką szerokość (np. w sidebarach), ale to nie znaczy, że tekst ma być nieczytelny. Należy po prostu zmniejszyć stopień pisma i zastosować układ wąski blok tekstu3. JustowanieSkoro już raz pojawił się ten termin, należy go nieco rozwinąć. Justowanie to po prostu wyrównanie tekstu do obu krawędzi – obowiązkowy układ typograficzny w druku. W sieci powoduje on jednak to dobry sposób na sprawdzenie szerokości bloku, ale lepiej nie używać go w finalnej wersji tekstu. Typografia internetowa ma to do siebie, że lepiej sprawdza się w niej wyrównanie do lewej strony (wspomniany układ chorągiewkowy). Justowanie może tekstowi zaszkodzić, tworząc nieestetyczne "światło" i utrudniając Źle dobrany fontŹle dobrany font rzutuje na odbiór całej strony. Najlepiej odda to znienawidzony przez wielu Comic Sans. Wyobraź sobie, że trafiasz na stronę kancelarii prawnej. Spodziewasz się tam fontu rodem z komiksów?To oczywiście nieco wyolbrzymiony przykład, ale należy sobie uświadomić, że font naprawdę rzutuje na odbiór całej strony. Powinien być dostosowany do jej zawartości i zgadzać się z wizerunkiem Brak znaków diakrytycznychTak, tak… To przykre, ale ciągle trzeba przypominać o tym, że krój powinien mieć wszystkie ogonki i kropki, czyli polskie znaki. Użycie zestawu bez znaków diakrytycznych powoduje, że rodzaj kroju automatycznie zmienia się. A to widać. W efekcie odbiorca patrzy tylko na wszystkie diakrytyki, irytując się, że coś w nich nie Unikanie krojów szeryfowychJeszcze do niedawna istniało niepisane prawo w typografii internetowej : nie stosuj kroju szeryfowego. Wynikało to z niskiej rozdzielczości ekranów, które źle wyświetlały wszystkie szeryfy. Dziś nie ma powodu, aby szeryfów unikać. I choć niektórzy sądzą, że szeryfy dalej utrudniają czytelność, to coraz rzadziej słychać takie jest natomiast, że krój szeryfowy ma się świetnie w typografii internetowej. Nie wierzysz? Zajrzyj na gdzie rządzą szeryfy, i przeczytaj kilka artykułów. 7. Podejście jak do drukuMożliwe, że czytając o typografii internetowej, natkniesz się gdzieś na informację o błędach typu sieroty, bękarty, i sierotyJeśli założysz, że musisz ich unikać bezwzględnie, to Twoje starania pójdą na marne. Wszystko z powodu responsywności stron, która sprawia, że kolumny tekstu zmieniają swoją szerokość. Dlatego nigdy nie traktuj typografii internetowej na równi z typografią druku. Tutaj działają po prostu inne należy też pamiętać o właściwym wyróżnieniu nagłówków i śródtytułów, czyli o zachowaniu czytelnej hierarchii Nietestowanie webfontówI ostatni błąd, ale wcale nie najmniej istotny – font w Photoshopie i font w przeglądarce to dwie różne rzeczy. Zdarza się, że najlepszy krój wypada słabo na stronie, chociaż w projekcie wygląda świetnie. Trzeba więc wyrobić sobie nawyk sprawdzania webfontów, aby potem się nie nie wiesz, jak to zrobić, bo font nie pochodzi np. z Google Fonts, możesz skorzystać z internetowych generatorów. Jednym z nich jest choćby Font Squirrel, w którym pobierzesz prawie każdy typografia internetowa rządzi się swoimi prawami i ma niewiele wspólnego z typografią druku. Istnieją jednak błędy, o których warto pamiętać, zwłaszcza że mogą wynikać po prostu z nieuwagi lub zapominalstwa.
Czyste wody Oceanu Indyjskiego, białe plaże, niesamowita przyroda, safari z dziką przyrodą, najwyższa afrykańska góra Kilimandżaro i przystępne ceny wakacji przyciągają do Tanzanii turystów z całego świata. W związku z pandemią koronawirusa szanse na wakacje za granicą dla Ukraińców znacznie się zmniejszyły. Europa, gdzie po wprowadzeniu ruchu bezwizowego i dostępności tanich lotów jesteśmy już przyzwyczajeni do latania stosunkowo łatwo i tanio, jest obecnie zamknięta, podobnie jak popularne „zimowe” opcje na wakacje na plaży, takie jak Tajlandia. Na tym tle zaczęły zdobywać popularność nowe, bardziej egzotyczne destynacje, takie jak Dominikana, Malediwy i Tanzania, czyli wyspa Zanzibar. Przede wszystkim ze względu na brak tam ścisłych ograniczeń kwarantanny oraz dostępność bezpośrednich lotów czarterowych. Zanzibar to jedno z najpopularniejszych miejsc w Afryce, które dostarcza turystom ogromnej ilości emocji. Ale nie zawsze są wyjątkowo jasne. Tanzania jest teraz bezpiecznym celem podróży, ale nadal musisz przestrzegać pewnych zasad, aby Twoje wakacje były pozytywne. Oczywiście kłopoty mogą się zdarzyć w absolutnie każdym mieście, ale poniższe wskazówki na pewno nie będą zbyteczne. Zanzibar to prawdziwa wyspa kontrastów. Zaraz za płotami eleganckich hoteli, w których stworzono wszelkie warunki do komfortowego wypoczynku turystów, zaczynają się slumsy, w których mieszkają okoliczni mieszkańcy - a warunki są tam bardzo dalekie od komfortu. W Tanzanii woda z kranu jest bardzo złej jakości i pod żadnym pozorem nie należy jej pić. Woda butelkowana jest bezpieczna dla zdrowia, ale koniecznie sprawdź, czy butelka jest dobrze zamknięta. Zaleca się mycie zębów, mycie twarzy i zmywanie naczyń butelkowaną lub przegotowaną wodą. Możesz także użyć specjalnych tabletek dezynfekujących. Lepiej nie kupować mięsa ani ryb na lokalnych targach, a zakupione owoce dokładnie myć. Nigdy nie płać za produkt lub usługę z góry. Jeśli zamówisz posiłek w kawiarni i zapłacisz od razu, najprawdopodobniej kelner poprosi Cię o pieniądze nawet po posiłku. Oczywiście wyjaśnisz, że to nie był napiwek i wszystko się ułoży. Ale jest mało prawdopodobne, że będziesz chciał spędzić wakacje na postępowaniu. Poziom życia w tym afrykańskim kraju jest dość niski. Wynagrodzenie personelu obsługi wynosi 100 euro miesięcznie, wielu mieszkańców jest w ogóle bezrobotnych, więc turyści (w większości nieostrożni) czasami padają ofiarą rabunków. Ze względów bezpieczeństwa nie zaleca się spacerowania po ulicach bez opieki po zmroku, a także wychodzenia z ruchliwych ulic. Nie zabieraj na spacer oryginalnych dokumentów, niech wszystko, co wartościowe, czeka na Ciebie w hotelowym sejfie. Nie ma też sensu liczyć na dogodny transport publiczny na wyspie – Zanzibarczycy korzystają z autobusów i dala-dali (odpowiednika minibusów), które ledwo spełniają standardy komfortu i bezpieczeństwa, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dlatego turyści najczęściej podróżują po wyspie taksówkami lub – jeśli nie boją się ruchu lewostronnego (i raczej chaotycznego) – nieoświetlonych dróg, a w niektórych miejscach ich całkowitej nieobecności – wynajmują samochód. Pamiętaj jednak, że na Zanzibarze nie powinieneś łapać taksówki z ręki. Przed wyjazdem znajdź kontakty sprawdzonych przewoźników i skontaktuj się tylko z nimi. Lokalni rabusie w Tanzanii podjeżdżają do swoich ofiar na motocyklach lub motorowerach i wyrywają im torby. Lepiej nie zbliżać się do krawędzi drogi i nie nosić przy sobie dużych sum pieniędzy. Plaże Zanzibaru są miejskie, z bezpłatnym wstępem, ale leżaki znajdują się tylko w pobliżu hoteli. Wybrzeże Zanzibaru pokryte jest drobnym i białym piaskiem, w wodach oceanu nie ma meduz, ale są jeżowce, więc lepiej zaopatrzyć się w specjalne buty do pływania. Nie pal w miejscach publicznych. Zakaz jest bardzo surowy, za nieprzestrzeganie można otrzymać wysoką grzywnę lub spędzić kilka godzin w więzieniu. Palenie dozwolone jest w pokojach hotelowych (skonsultuj się z administracją) oraz w specjalnych pomieszczeniach niektórych restauracji. Nie zapomnij użyć kremu przeciwsłonecznego. Im wyższy poziom ochrony, tym lepiej: Tanzania jest prawie na równiku, więc słońce bardzo mocno pali. Zanzibar znajduje się w gorącym klimacie tropikalnym, co przyczynia się do szybkiego rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych. Ale wyspa nie jest zagrożeniem epidemiologicznym, wszystko jest tu całkiem bezpieczne. Aby uniknąć problemów, musisz przestrzegać klasycznych zasad: nie pij surowej wody, dokładnie myj owoce i warzywa przed jedzeniem oraz, jeśli to możliwe, jedz w restauracjach, w których ściśle przestrzegane są normy higieny. Waleria Sirotenko Powiązane publikacje:
czego nie wypada robić w armenii